Kiedy tracimy rodzicielską moc.


Jako rodzice jesteśmy centralnym punktem świata naszego dziecka. Pielęgnujemy, wychowujemy, karmimy i uczymy – mówiąc tak w skrócie. Podejmujemy wszelkie możliwe decyzje za dziecko. Nawet wtedy, gdy częściowo oddajemy władzę w te małe jeszcze rączki – BLW, garderoba, czy książki  – to i tak my trzymamy ster. Dodatkowo, mamy tę specyficzną moc uzdrawiania poprzez ucałowanie siniaka czy naklejenie plasterka. Potrafimy stawić czoło i przegonić z pokoju duchy i czarownice oraz cudownie uprościć ten skomplikowany świat. No i jesteśmy najmądrzejsi na świecie 🙂 W pewnym momencie poznajemy, niekoniecznie z własnej woli, narzędzia pomocne w ujarzmieniu zbuntowanego anioła i choć czasami trudno w nim rozpoznać słodkiego maluszka, nadal mamy świadomość naszej jakże ważnej roli w kształtowaniu dorastającego człowieka, w tym otaczającego go świata. Im bardziej to nasze ukochane dziecko rośnie a wraz z nim cała rzeczywistość dookoła, tym nasza moc zaczyna słabnąć. Kiedy to się dzieje? Zdecydowanie za wcześnie.

***

– Jak tam w przedszkolu? Bawiłeś się dzisiaj z Bartkiem? – pytam w ramach typowego podsumowania dnia, wieczorem przed czytaniem.

– Nie, sam się bawiłem! – odpowiada Antek kategorycznie.

– Dlaczego?

– Bo Bartek na mnie krzyczy.

– Jak to krzyczy na Ciebie? A co takiego krzyczy?

– Że nie jestem już jego kolegą.

– O coś się posprzeczaliście? – drążę temat, bo wiadomo – w tym wieku naprawdę niewiele trzeba, żeby się obrazić. Przerabiamy to w domu 😉

– Nie. Bartek się bawi teraz z Zosią.

– No to Ty w tym czasie możesz pobawić się z kimś innym. Może z Tymkiem?

– Nie, ja będę się sam bawił.

***

Starałam się jakoś skomentować te słowa, tak mądrze, pokrzepiająco, po rodzicielsku. Myślałam, że zapewniając go o tym, że czasem się ludzie po prostu sprzeczają i mówią niemiłe rzeczy, których później żałują, dodam mu otuchy a on jak zwykle przegoni smutne myśli nieśmiałym uśmiechem i kiwnie głową na znak, że zrozumiał. Niestety, nie tym razem.

W tym momencie, chyba po raz pierwszy poczułam się bezsilna. Po pierwsze dlatego, że Antek był w swojej decyzji niewzruszony. Po drugie, bo nadal był smutny a ja nie umiałam mu pomóc. A po trzecie – sytuacja zwyczajnie przerosła moje cudowne moce! Choćbym nie wiem jak chciała, nie jestem już w stanie w pełni wpłynąć na otoczenie mojego dziecka. Owszem, mogę doradzić, mogę dokładniej poznać sprawę, rozmawiając chociażby z opiekunkami w przedszkolu, ale nie mogę nikogo zmusić, żeby lubił moje dziecko.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że to już teraz. Właśnie teraz nadszedł ten moment, kiedy świat nie zawsze będzie traktować Antka, jak ja bym sobie tego życzyła. Powoli wkraczamy w okres, w którym to on a nie ja, będzie kształtował rzeczywistość dookoła siebie. Traktował, oceniał, wybierał, również osądzał – niekoniecznie zawsze sprawiedliwie. I choć uzmysłowienie sobie tego zajęło mi parę dni, wiem już, tę drogę musi pokonać sam.

Zrozumiałam też, że jak młoda bym nie była (i młodo się nie czuła), ile bym nie czytała, nie będę tak do końca ogarniać jego świata. Już teraz dopiero po dłuższym czasie mnie olśniło, że relacje Antka z rówieśnikami rządzą się swoimi prawami. A kiedy mówił, że ktoś kategorycznie odbiera mu miano „kolegi”, mi niepotrzebnie się serce krajało. Wygląda na to, że niespełna 4-latkom niewiele trzeba, żeby kogoś skreślić z grona przyjaciół, nawet jeśli następnego dnia przytulają się i wyznają sobie miłość. Świat dzieciaków rządzi się jak widać trochę innymi prawami a z pewnymi rzeczami trzeba im dać się uporać samemu. I już jestem ciekawa, kiedy nastąpi dzień, w którym ja będę pędzić z plasterkiem na kolano a usłyszę: „Mamo weeeeź ….” 😉

I pomyśleć, że jeszcze niedawno jego świat był taki hermetyczny. Byli koledzy w żłobku, ale na dobrą sprawę i tak każdy z nich bawił się sam. Konflikty zdarzały się na tle zabawek, nic więcej. Nasze największe problemy (np. okres buntu) skupiały się wokół Antka a brak wpływu osób trzecich stawiał nas w dość komfortowej sytuacji. Wtedy człowiek nie myślał, że zmiany zajdą tak szybko.

(na zdjęciu 2,5-letni Antek)

Previous Śmierdzące fakty.
Next Share week 2015

Suggested Posts

Letnia szafa Antka i Niny.

Skąd się wzięła piwnooka?

SmartMamą być, czyli aplikacje dla mamy i dziecka.

Przeładowani. O dzieciach, które łakną … spokoju.

Na śniadanie.

Zanim pójdziesz z dzieckiem do kina …

3 komentarze

  1. Ze zrozumieniem czytałem, bo choć Olka jeszcze dwóch lat nie ma, to mnie podobne myśli naszły i wtedy popełniłem tekst Los naszych dzieci jest w ich rękach. Właściwie to mogłem poprzestać na tytule.

    • 19 marca 2015
      Odpowiedz

      Pamiętam ten wpis! Lecę jeszcze raz przeczytać.

  2. 19 marca 2015
    Odpowiedz

    Staram się jeszcze o tym nie myśleć i delektuję każdą chwilą, która dzieli Alexa od pójścia do przedszkola…

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *