Są na murach, szyldach sklepów, a nawet na drodze. Wymalowane przez mieszkańców rodzinnego miasta Gabo przypominają o mitycznym Macondo.
Żółte motyle towarzyszyły Mauricio Babilonii, jednej z postaci „Stu lat samotności”, powieści Gabriela Garcii Marqueza, którą zyskał sobie najwyższe uznanie Szwedzkiej Akademii.
– Kiedy padał deszcz, na brzegach tych nierównych ulic tworzyły się kałuże. Powiększały je codziennie osły, które sikały po drodze na plantację. Miały kolor brązowawy i swoim aromatem ściągały setki żółtych motyli. Jak ktoś przechodził drogą, wszystkie wzlatywały w popłochu ku górze – wspomina Hanibal Cai, wesoły 95-latek, który mieszka na ulicy prostopadłej do Casa Museo Garcia Marquez, zrekonstruowanego domu pisarza.
Buja się w drewnianym hotelu ustawionym na chodniku jednej z niewielu brukowanych ulic w Aracatace, położonej dwie godziny jazdy od karaibskiego wybrzeża Kolumbii. Opowiada i żywo gestykuluje. Wokół nas sadowią się po chwili jego prawnuki.
– Byłem prawie 10 lat starszy, nie bawiliśmy się razem. Dziadunio i babunia nie pozwalali Gabito wychodzić na ulicę. Spod domu zabierała go nauczycielka, pras za rękę i do szkoły. A potem z powrotem. Nie miał tej wolności, co ja – opowiada.
Jedna z jego ciotek, Francisca, podpaliła kiedyś dom. Zajmowała się świętymi w naszym kościele, przystrajała ich ołtarze kwiatami, zapalała świeczki. W domu też miała ołtarzyk. Zapaliła świeczkę i buch, cały dom po chwili w płomieniach. Pomagałem gasić – śmieje się do wspomnień.
Odwiedzamy dawny dom Marqueza – pokoje dziadków i ciotek, warsztat, w którym dziadek – pułkownik, pierwowzór Aureliano Buendia, robił złote rybki. Potem zaglądamy do 75-letniej sąsiadki, która w latach 80. w miasteczku funkcję alkalda, miejscowego burmistrza.
– To replika domu ze „Stu lat samotności”, z pokojami cioć i warsztatem dziadka. Ten prawdziwy dom był o wiele skromniejszy – uważa Yolanda Marcos de Sade. Sama mieszka w bardzo dziś dystyngowanym Domu Umarlaka, po którym kiedyś podobno biegał duch. – Nigdy go nie widziałam – śmieje się elegancka starsza pani. Wspomina wspólne dzieciństwo. – Wszystko, co opisuje, jest realne – sposób w jaki mówili ludzi, jak żyli. Loterie fantowe, gry, Cyganie, którzy przychodzili czytać przyszłość z rąk.
Dziś Aracataca wydaje się równie zapomniana, a wspomnienia jej mieszkańców równie poplątane, co w tekstach Marqueza. Nikt nie może nam z całą pewnością potwierdzić, czy stanął tu pomnik pisarza, większość twierdzi, że nie. Ale zdarzają się i tacy, którzy twierdzą, że owszem, był, pomnik nagiego Gabito (tak czule zdrabnia się w tych stronach Gabriela, przydomek Gabo – powszechny dziś w Kolumbii – nadano pisarzowi potem, wychodząc z założenia, że Gabito tak wielkiej postaci nie przystoi).
I Gabito przyjechał, pomnik zobaczył. – „Ja jestem z wybrzeża, nie mam takiego małego pindolka”. To było chyba jeszcze przed Noblem – usiłuje sobie przypomnieć o dziewięć lat młodszy od Noblisty kuzyn Nicolas Arias, dziś właściciel małego sklepu wielobranżowego, kiedyś operator kina, animator i lektor radiowy.