WHERE IS JULI+SAM

Krokodyle na pustkowiu. Gibb River Road początek

Zachwyca wszystkim, dosłownie. Zachwyca pomarańczowym kurzem wydobywającym się spod rozpędzonych kół, zachwyca niekończący się obszar wysuszonego pustkowia, zachwyca obłędnymi wąwozami skrytymi w górach, które wzięły się nie wiadomo skąd, zachwyca najbardziej gwieździstym niebem świata – to pierwsza dama australijskiego Outbacku.  Zrywamy się o świcie. Przymusowo. Na nasze nieszczęście tuż przy kempingu regularnie kursują ciężarówki długości […] The post Krokodyle na pustkowiu. Gibb River Road początek appeared first on Where is Juli - Australia i podróże.

Zdrowe zamienniki #2

DOOKOŁA NAS

Zdrowe zamienniki #2

Only dull people are brilliant at...

7 rano

Only dull people are brilliant at...

Only dull people are brilliant at breakfastbettnorrisillustration: I designed this months Designer Desktop for the lovely people at Design Milk. I created it for anyone else who considers themselves ‘not a morning person’ You can download it for your computer desktop or iPhone here

Grillowana karkowka w ketchupie

Dusiowa Kuchnia

Grillowana karkowka w ketchupie

Naleśniki z pieca

Poranek na słodko

Naleśniki z pieca

Ciasto truflowe

CUKIERENKA KLEMENTYNKI

Ciasto truflowe

Zatrzymany świat…

DWA PLUS CZTERY

Zatrzymany świat…

Mango lassi

Poezja smaku

Mango lassi

Porządkujemy zabawki

MALUSZKOWE INSPIRACJE

Porządkujemy zabawki

Piętrzące się w różnych kątach dziecięcego pokoju (i nie tylko) zabawki to zmora niejednego rodzica. Nie każdy może pozwolić sobie na pomieszczenia o ogromnym metrażu, w którym łatwo można rozlokować liczne regały czy półki z zabawkami. Co więcej dziecięce zabawki bywają tak zróżnicowane, że ich ogarnięcie, nie jest wcale proste. Jakiś czas temu postanowiłam rozprawić się z pudełkami różnego kalibru i przedmiotami  plączącymi się w pokoju córy i zaopatrzyłam się w całą plejadę plastikowych pojemników, które bardzo mi w tym pomogły.Czytaj więcej »

Oto jednostka napędowa Forda Shelby GT350

Autokult

Oto jednostka napędowa Forda Shelby GT350

Ford zwykle decydował się na silniki doładowane w topowych modelach sportowych, ale tym razem zaprezentował swoją najmocniejszą jednostkę napędową bez doładowania, która trafi pod maskę Mustanga Shelby GT350.Czytaj więcej w Autokult.pl

DZIDZIULKOWO

A Ty oceniasz, matko?

Rodzinne popołudnie. Całą ekipą ruszamy na plac zabaw, bo do czasu wieczornych rytuałów pozostała jeszcze godzina. Jak się okazuje na taki sam pomysł wpadło dzisiaj wielu rodziców, bo plac zabaw pęka w szwach... Bawimy się w najlepsze, aż tu nagle rozlega się głośne "Cholera jasna!" i każdy dorosły człowiek pochylony ku swemu dzieciu podnosi opuszczoną głowę w poszukiwaniu właściciela tego

Siła impulsu! A może chwilowej niepoczytalności?

U Beboka

Siła impulsu! A może chwilowej niepoczytalności?

Popełniłem bardzo ciekawy zakup!Pod wpływem chwili.Większość znajomych pytaNa chuj Ci to?Co to?Po co Ci to?W czwartkowe popołudnie przeglądałem leniwie neta, ogólnie źle się czułem cały dzień więc wieczorem chciałem poprawić sobie samopoczucie kuflem dobrego piwka. Sznupie, czytam różne strony i trafiłem na ciekawe ogłoszenie. Patrzę i kurcze przecieram oczy!Chcę go!Dzwonię. umówiłem się na następny dzień że go zobaczę. Zajechałem na miejsce, przejechałem się, kupiłem i wróciłem!Tak oto stałem się posiadaczem Daihatsu Charade!Ale żeby nie było, nie jest to GTti!Nie jest to nawet 1.3 z napędem na cztery koła.Leczy klasyczne (w tym japońskim wydaniu), 3-cylindrowe 993cm3.Ale to nie wszystko!Jeśli myślisz że to benzyna, to myślisz źle. Jest to bowiem silnik z zapłonem samoczynnym czyli Diesel!Jak Diesel, to Turbo! Musi być Turbo! Ale nie tutaj.I tak zostaje nam najsłabsze auto z katalogu, czyli szalone 37 koni i 60Nm. Z wyposażenia to mam drzwi (5 szt, wow!), dzieloną tylną kanapę i nieużywane gniazdo zapalniczki.Myślałem że będzie się ledwo toczyć, tymczasem pierwszym wrażeniem było:Nie jest tak źle! Jeszcze fajniej jest z każdym kolejnym kilometrem.Buda waży tylko 710kg, więc stosunek mocy do masy nie jest aż tak zły i czuć to zwłaszcza przy hamowaniu bo można praktycznie stanąć w miejscu i opony, mimo 15 lat, nawet nie zapiszczą.Równie fajnie jeździ się nim w zakrętach! Całą trasę kierownica była skręcona w lewo o jakieś 20-30 stopni, ale ostatecznie okazało się że ktoś wymienił końcówki, a nie ustawił zbieżności...Rzuciłem się na ten egzemplarz bo wyglądał całkiem zgrabnie na zdjęciach. Przebieg 119 tyś. km po pierwszym i drugim właścicielu wydawał się jak najbardziej prawdziwy. Silnik nie jest myty ani obrzygany olejem, blacha z zewnątrz jest porobiona (ach te japońce...) a w środku jest naprawdę miło i jest należycie utrzymane! Podsufitka mimo że jasna i gruba, trzyma się doskonale i jest bez plam. Fotele kilka śladów po starych plamach mają, ale nie są wytarte, poszarpane, i prezentują się całkiem ok. Równie fajnie wygląda deska i boczki. No po prostu super sztuka w dodatku jest w niej ogromna ilość miejsca.Test drogi do Ikeii na hot-dogi zdany na 5.Ustawianie zbieżności i ogólna kontrola wszystkiegoA kiedy okazało się że na ćwiartce baku jestem w stanie wrócić z Poznania na Śląsk, szczęście moje nie zdawało się mieć końca! I nie żebym całą trasę jechał 70-80. Normalnie, klasycznie gnałem DK11 już praktycznie w nocy, wyprzedzałem zestawy i gamoniów. Ekstra jazda. Wtedy też znalazłem kolejną poszlakę za tak niskim przebiegiem.Bowiem lampy świeciły rewelacyjnie! Klosze nie są matowe, odbłyśniki nie wypalone. Linia światła jest wyraźna i ostra. Podobno zanim chop od którego ja kupiłem auto, kupił je od dziadka który robił u niego wszystkie serwisy. Nawet na sam koniec kiedy z przeglądu na przegląd, dochodziło tylko 600km, raz do roku trzeba było zajechać, zmienić olej, sprawdzić wszystkie inne płyny. Jeśli auto było głównie użytkowane w dzień w czasach kiedy kretyńska jazda na światłach mijania nie była konieczna, taki stan lamp był do utrzymania.Teraz Szkaradzie (tak jeszcze tej samej nocy po powrocie przezwał ją kolega... i tak już zostało) trzeba zrobić generalny przegląd, skolekcjonować części, zrobić wszystko jak najszybciej, i powiedzieć Alfie: bye bye! Miło było ale się skończyło.Nie wiem co w jest w tym małym, czerwonym naleśniku. Ale każdemu cieszy się gęba od samego patrzenia na niego. A od jazdy to już całkiem. Te wesołe wibracje (wyrywające plomby...) na wolnych obrotach, ta ręczna dźwignia przyśpieszenia zapłonu, absolutna golizna w wyposażeniu, a jednak dość jasne i utrzymane wnętrze sprawiają że jest to naprawdę fajne wozidełko.Trochę nieśmiało, niepewnie szukałem drugiego auta, żeby bety nie zajechać na dojazdy do pracy czy jakieś inne krótkie dystanse. Kiedy zobaczyłem to ogłoszenie po prostu zapragnąłem mieć ten wóz!I mam!Będę wesoło klekotać za 18zł na 100km. Bak do pełna zalałem za 125zł! Teraz nabijam kilometry i za niedługo podjadę ponownie na stację żeby zobaczyć ile faktycznie przy moim cyklu mieszanym, wciąga ten mały kastrat.P.S.W międzyczasie już zdążyłem pozbyć się plebejskich felg. Kapselki z D są w bardzo dobrym stanie, felgi już mniej, ale dalej wygląda to lepiej niż plastikdekle.A dziś kończę polerkę! Trochę go porobiłem w towarzystwie kumpli. No kurde! Mogę startować w konkursie miss piękności!W międzyczasie znalazłem drugiego takiego w mieście! P.S. 2Zgadnijcie co jest w każdym kole, mimo napisu Tubless :D 

PANNA OCEANNA

Słońce świeci nad nami...

Cudowny dzień za nami. Mąż właśnie gra zacięcie w Xboxa, a ja wspominam piękne chwile dziś spędzone. Planowo miał to być nasz dzień. Naszej trójki. O, taki rodzinny time.  Wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się nad jedno z naszych pięknych jezior. Pogoda rozpieszczała, także o siedzeniu w domu nie było mowy. Był TwistCar, moczenie stóp w zimnej jeszcze wodzie, opalone ciało,

Autokult

Zaskakujący wygląd Mitsubishi Pajero Sport kolejnej generacji

Mitsubishi Pajero Sport od początku swojego istnienia zawsze bazowało na wyglądzie i rozwiązaniach technicznych użytkowego pickupa L200. Czy teraz się to zmieni?Czytaj więcej w Autokult.pl

KANTOREK KATJUSZKI

O drugich urodzinach Mai

27 maja. Dla większości to po prostu kolejny dzień w roku. I dla mnie pewnie takim dniem by pozostał. Od dwóch lat dzień ten jest dla nas wyjątkowy. Dla mnie i Poślubionego, O godzinie 10.20 urodziła się Majuszka, a ja zostałam mamą. 27 maja 2015. Po nocny dyżurze biegnę do sklepu z balonami. Przez pół Warszawy spaceruję z siedmioma balonami wypełnionymi helem. Uśmiecham się do siebie. Dlaczego Ci wszyscy ludzie tacy poważni? Zrozumieć nie umiem. Pędzę do domu. Rozkładam balony. Zawieszam girlandę. Szybko zamiatam. Za piętnaście minut jeszcze pędem do sklepu. Lody, herbatniki zwierzątka, owoce. To moja lista zakupów. 'I belong with you, you belong with me. You're my sweetheart'. Nucę sobie piosenkę 'The Lumineers', która tak bardzo kojarzy mi się z tym dniem. Odbieram Majuszkę ze żłobka. Dumnie idącą z prezentem. Spacer do domu. Jak zwykle zachwyt każdym mijanym robaczkiem, przelatującym ptaszkiem. A przecież jeszcze rok temu nie chodziła! Otwieramy drzwi. 'Łooooo', a zaraz potem 'Co to?'. Radość. W oczach. Radość całym ciałem. Radość dwuletniej Mai. Zaraz potem prezenty. Nowa Lala teraz lalą ulubioną. A gdy Tata wraca z pracy urodzinowy podwieczorek. Przy małym stoliku. I ta radość. Skąd jej tyle w tym małym ciałku? Sobota. Wielkie przygotowania, które zaczęły się już o wiele wcześniej. Przyjęcie urodzinowe Mai. Jedno z ważniejszych wydarzeń w Rodzinie. Zjeżdża się cała. Parę godzin, żeby cieszyć się razem Z Mają. Dziękujemy. Było cudownie. I te wszystkie prezenty! Bardzo chciałam, żeby to były urodziny dla Mai, a nie Mai. Udało się. Były tańce. Były uściski. Były uśmiechy, oj dużo uśmiechów! Było słodko i smacznie dzięki Cioci Ninie i jej pysznym ciachom. Tym marchewkowym zachwycali się wszyscy i nawet nie wiem kiedy zniknęło ze stołu. Nie przyznał się ten kto zjadł ostatni kawałek! To była jedna z fajniejszych sobót w tym roku. Tak jak Wam pisałam ostatnio tutaj, chciałam, być na tych urodzinach, a nie siedzieć w kuchni. Pomysł papierowego przyjęcia sprawdził się doskonale. Ale i tak zapomniałam o aparacie i zdjęciach. Najważniejsze, że jest film, a na nim tort i dwie świeczki zdmuchiwane przez Majuszkę. Ciekawe czy pomyślałam o swoim marzeniu. Czerwiec zaczynamy urlopowe. Przez dwa tygodnie pewnie będzie nas tutaj niewiele. Za to nie wiem czy wiecie, że możecie nas spotkać na INSTAGRAMIE. Zapraszam! 

Mummys world

Craftsmania - pumpy na niemowlaka

W końcu jakiś ciuch! I to jaki! Najlepsze spodnie dla malucha EVER :D Post CRAFTSMANIA #3 – PUMPY DLA NIEMOWLAKA pojawił się poraz pierwszy w MummysWorld.pl - rodzinny lifestyle dla fajnych mam.

Giełda klasyków

Mercedes 300 SL Roadster 1958 – UK

Mercedes 300 SL Roadster był nie czymś więcej, niż otwartą wersją Gullwinga. Dzięki zmianie tylnego zawieszenia oferował zdecydowanie lepsze prowadzenie, wsiadanie do niego było łatwiejsze i w końcu – w kabinie było czym oddychać, co było największą przeszkodą w codziennym jeżdżeniu Skrzydlakiem. Ten licytowany jest jednym z najdoskonalszych egzemplarzy – ma zaledwie 35 tys. km […] Post Mercedes 300 SL Roadster 1958 – UK pojawił się poraz pierwszy w Giełda klasyków.

Jak pokochać swoje ciało [rozwojownik]

ANIA MALUJE

Jak pokochać swoje ciało [rozwojownik]

Boże ciało

OLGA&OKOLICE

Boże ciało

Giełda klasyków

Mercedes CLK GTR Roadster 1998 – UK

Mercedes CLK GTR Roadster to bez wątpienia największy rarytas wśród wszystkich Mercedesów nowożytnej ery. Zbudowany został jedynie w sześciu egzemplarzach, a ta sztuka jako jedyna pokryta jest czarnym lakierem. Trudno o lepszy przykład samochodu, który od nowości miał charakter wyłącznie kolekcjonerski. Do zeszłego roku był własnością Mercedesa, na jego liczniku przebiegu widnieje zaledwie 8 km, […] Post Mercedes CLK GTR Roadster 1998 – UK pojawił się poraz pierwszy w Giełda klasyków.

Trip shots: Alpy wiosną

POJECHANA

Trip shots: Alpy wiosną

Mówi się, że Francja to wspaniały kraj, który ma jednak ogromną wadę- mieszkają w nim Francuzi. Myślę, że moim najlepszym komentarzem do tego powiedzenia jest moje życie osobiste (przez które kroczę z Francuzem właśnie). Znalazłabym kilka innych wad Francji, ale że ja zawsze bardziej lubię skupiać się na plusach niż minusach, więc tak właśnie zrobię. Otóż jednym z niekwestionowanych plusów tego kraju jest fakt, że są tu Alpy. A jak jeszcze mieszka się w Lyonie, to ma się też w całkiem przyzwoitej odległości Alpy włoskie. I można je oglądać i eksplorować przez cały rok. I o ile zimowe góry są zdecydowanie magiczne (koniecznie obejrzyj moje zdjęcia z zaśnieżonego Aiguille du Midi), to alpejska wiosna napawa radością i energią obudzonego właśnie piękna. Zresztą zobaczcie sami Trip shoty z Lanslebourg Mont Cenis, Avrieux, Venaus i uroczego włoskiego miasteczka Susa. Więcej fotek pstrykanych telefonem w podróży szukaj na Pojechanym Instagramie.   Nie chcesz przegapić żadnego wpisu? Kliknij TU i zapisz się do newslettera! Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy. Post Trip shots: Alpy wiosną pojawił się poraz pierwszy w Pojechana.

Zupa - krem z soczewicy

CUKIERENKA KLEMENTYNKI

Zupa - krem z soczewicy

Ciasteczka owsiane z gruszką

W zielonej kuchni

Ciasteczka owsiane z gruszką

Macie swoje ulubione zdrowe słodycze? Ostatnio się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że ja zdecydowanie wybieram ciastka owsiane. Doskonale łączą się z różnymi owocami, robi się je bardzooo szybko, są smaczne i bez problemu można zabrać je ze sobą na uczelnie, czy na wycieczkę. A Wasze ulubione zdrowe przekąski? Ciasteczka owsiane z gruszkąprzepis na 12 ciasteczek  2 szklanki płatków owsianychłyżeczka proszku do pieczeniapół łyżeczki cynamonujajko5 łyżek miodu100g rozpuszczonego masła lub oleju kokosowego4 łyżki mlekagruszkaW misce wymieszaj składniki suche: płatki owsiane i proszek do pieczenia. W osobnym naczyniu wymieszaj jajko, rozpuszczony miód, rozpuszczone masło i mleko. Do suchych składników dodaj składniki mokre oraz obraną i pokrojony w kostkę gruszkę. Całość wymieszaj dokładnie. Blachę wyłóż papierem do pieczenia. Wykładaj na nią niewielkie ilości ciasta, formując z niego okrągłe ciasteczka. Piecz ok. 30 minut w piekarniku rozgrzanym do 180stopni.Po upieczeniu pozostaw do przestygnięcia.

Dzień dziecka

RAINBOW TRACK

Dzień dziecka

                Mały szkrab kuśtyka na krzywych nóżkach. Kolejny ma założone specjalne, terapeutyczne butki. Inny usztywniacze, w których ruchy przypominają drewnianego pajaca. Jedna postać nie chce przestać płakać. Przywiązana do słupa. Wygląda okrutnie, ale to część rehabilitacji. Mała nie rozumie dlaczego jest w ośrodku. Obok zapłakanej koleżanki „stoi” dziewczynka z porażeniem mózgowym. „Stoi” to błędne stwierdzenie. Jej wątła postać zwisa przywiązana chustami. Nie wiem co ona rozumie. Nie znam się na chorobach i ludzkiej psychice. Żadna część jej ciała nie funkcjonuje tak jak w przypadku biegających po ulicach dzieci. Nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie chodzić. Ale trzeba zawalczyć, dać nadzieję, próbować. Mała z wodogłowiem walczy najdzielniej. Jej ciałko wykrzywia się w każdą stronę. Trzymając metalową poręcz idzie śmiało przed siebie. Widzę ból na jej buzi. Nie poddaje się. Chodzi tak długo aż padnie wyczerpana. Cieszy się patrząc na zdjęcia. Może to dzięki nim ćwiczy tak wytrwale. Czuje się ważna. Jest radosna pomimo swojej odmienności. To ona wita i żegna nas z radością. Mały chłopiec we wzorzystym ubranku nie podziela jej entuzjazmu. Ból jaki sprawia chodzenie wykrzywia mu zalewającą się łzami buzię. Musi ćwiczyć  i chyba, na swój mały dziecięcy sposób rozumie to. Podtrzymuje się wózka. Czasami łapie Michała za ręce. Naprężając całe swoje ciało mocno ściska mu palce,. Pada z wycieńczenia na schody. Na dzisiaj starczy. Dziewczynka z usztywniaczami nie chce chodzić. Może są świeże. Nie potrafi zrobić kroku. Przeszkadzają. Do tego dochodzi strach przed dziwną, nie często spotykaną białą postacią, czyli mną. Pod drabinkami leży chłopiec. Jest najstarszy. Bystry dzieciak o sympatycznym spojrzeniu. Na jego wątłych, chudych nogach leży kilkukilogramowy worek. Po godzinie wstaje i czołgając się po śliskiej posadzce dosięga wózka. Dzięki nim może się poruszać. Ma najbardziej pokrzywione nogi. Każdy krok wygina sylwetkę . Nie poddaje się. Chodzi z wózkiem kilkakrotnie przemierzając sale.                 Terapia to duży wydatek na który stać nielicznych. Rzadko widać ojców na terenie ośrodka. Nie przejmują się losem żon i niepełnosprawnych dzieci. Przynajmniej tych kilku o których piszę. Od miesiąca są w ośrodku. Kończy się jedzenie. Żaden z tatusiów nie przyjechał. Wieziemy żywność i część opłat za leczenie. My tylko towarzyszymy. Głównym kierownikiem zamieszania jest  Robert. To człowiek o wielkim sercu. Jest przyjacielem zarówno dla obcych przybyszy jak my, przed którymi otwiera swoje serce i dom, jak i dla samotnych, bezbronnych i chorych. Troszczy się o starców. Troszczy się o tych najmniejszych. Tych zdrowych i tych niepełnosprawnych. Zbudował szkołę. Edukacja jest droga. Opłaca czesne dla dziesiątki uczniów. W małej wiosce widzi dzieci z dysfunkcją ruchową, z pokrzywionymi nóżkami lub z całkowitym brakiem umiejętności chodzenia. Nie wie czy uda się uratować wszystkie. Zaczyna od dziesięciu. Matki z pociechami zawozi do ośrodka. Opłaca leczenie. Dowozi żywność.Widzi potrzebę i działa. Później myśli o kosztach. O pieniądzach które nie zawsze łatwo zdobyć. Zawsze się udaje. Nauczył się żyć ufając Bogu. Jest tu po to by służyć, by pomagać i kochać innych. Jest dla nas inspiracją i przykładem. Po krótkich nad oceanicznych wojażach po raz kolejny przyjeżdżamy na jego parafię. Czujemy się tu jak w domu. Jeśli chciałbyś pomóc w rehabilitacji dzieciaka lub opłatach za szkołę oto namiary na Roberta:http://www.misja-togo.com/pomoc.htmNie, nie promuję katolicyzmu czy jakiejkolwiek innej religii. Nie lubię jej. Religia zabija. Miłość łączy. Skupiamy się na tym co łączy, a nie tym co dzieli. Piszę o  człowieku, który jest przykładem a swoją postawą zaraża innych. Stał się przyjacielem, towarzyszem i nieodłącznym elementem naszej togijskiej przygody. Dziękujemy.Pozdrawiamy Was serdecznie i do usłyszenia wkrótce.

Black skirt

'DARIAA

Black skirt

Retro mucha

Nieperfekcyjna Pani Domu

Retro mucha

Giełda klasyków

Honda CX500 Cafe Racer 1981 – 19500 PLN – Poznań

Motocykle przebudowywane w stylu cafe racer mają w sobie to coś. Imponują stylem, przekonują swoją bezkompromisowością, czarują rezygnacją z plebejskiej wygody. To moda która zrodziła się w latach 60-tych ubiegłego stulecia, a dziś w zachodnioeuropejskich miastach przeżywa swój renesans. Ten projekt powstał w polskim warsztacie i z pewnością nie ma się czego wstydzić. Honda CX500 […] Post Honda CX500 Cafe Racer 1981 – 19500 PLN – Poznań pojawił się poraz pierwszy w Giełda klasyków.

Wayanad - ostatni bastion nie turystycznych Indii

PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ

Wayanad - ostatni bastion nie turystycznych Indii

Indie są krajem "nieoczywiście turystycznym". Choć spotka się tu niewielu turystów podróżujących w grupie, fala backpackerów zalewa cię z każdej strony. Przyjeżdżają, ponieważ jest tanio, ponieważ jest egzotycznie, ponieważ pragną doświadczyć duchowej przemiany, ponieważ Indie wciąż kojarzą się z oryginalnością. W efekcie każdy z nas, podróżników w mniejszym lub większym stopniu chcących odkrywać świat, ląduje w kotle straganiarzy, naganiaczy, żebraków, oraz tysiąca backpackerów, próbując przemierzyć szlak jak dotąd nie przemierzony. Jest tylko jeden problem… w Indiach taki szlak podobno nie istnieje. Można mieć niemalże sto procent pewności : jeśli cokolwiek tam wartego jest zobaczenia, zgraja turystów o tym doskonale wie. Czy ostał się zatem w Indiach choć jeden, malutki skrawek ziemi nie turystycznej?  Nie potrafię kłamać, po kilku długich tygodniach spędzonych w upale, kurzu, ścisku, tłoku, hałasie, wiem już na pewno: mam dość Indii. Potrzebuję przerwy, by móc docenić je na nowo. By znów dostrzegać pełnię ich uroku, barwy, inności. Tylko jak uciec od Indii w Indiach? Gdzie zaszyć się z dala od zgiełku, tłumu, ryku klaksonów, namolnych taksówkarzy? Czy takie miejsce w ogóle istnieje? Znużona skwarnymi miastami Kerali, w której obecnie przebywam, obieram najłatwiejszą drogę do właściwej odpowiedzi: pytam tubylców o najpiękniejszy ich zdaniem kawałek ojczyzny. Nie odpowiadają: plaże Goa, świątynie Hampi,  kanały Alleppey, architektura Agry. O Górach Kardamonowych, ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu mało kto słyszał, zaś na północ kraju mało kto, wychowaszy się na Południu, zawędrował. Najczęściej pojawiającą się odpowiedzią jest : Jedź do Wayanad. Pewnie. Bardzo chętnie. Tylko co to właściwie jest?Mój przewodnik streszcza wszelkie informacje o owej krainie na połowie strony. Region w północno-zachodniej Kerali. Słynie z produkcji pieprzu, kawy oraz herbaty. Znaleźć w nim można wodospady, jaskinie, rezerwaty przyrody; turystów niemalże brak. Nurtuje mnie pytanie : Jeśli faktycznie jest tak cudownie, skąd się bierze brak turystów? Znaleziony w internecie blog informuje, że drogo, brzydko, nie warto. Wyszukane zdjęcia mówią co innego. Komu wierzyć? Muszę przekonać się na własnej skórze.Jadę bez chwili wahania.Bukuję najtańszy hotel, jaki udaje mi się znaleźć. 750rupii za dwie osoby, czyli około 45zł. Mała miejscowość o nazwie Mutil, leżąca niemalże idealnie pośrodku regionu. Daleko od większego miasta Mysore. Ostatnie o czym marzę, to kolejne miasto. Początkowo wraz z moim francuskim partnerem próbujemy dostać się na miejsce z Koczin autostopem. Po trzech podwózkach na coraz to inny dworzec, kapituluję. Wsiadamy w regionalny autobus, później kolejny i kolejny. Oszczędzamy tym samym ponad połowę kwoty, jaką wydalibyśmy na bus bezpośredni. Pojazdy przywodzą mi na myśl metalową skrzynkę na kółkach. Rozpędzoną, podskakującą na wybojach, chwiejącą się na zakrętach metalową skrzynkę. Przejażdżka nimi zdecydowanie nie jest dla ludzi z lękiem wysokości, czy o lichych żołądkach. Jednak nawet osoby o słabszych nerwach, muszą docenić ogrom rozpościerającej się przed nimi przestrzeni, groźne skały, zielone pagórki, oszałamiającą, pełną zapachów dżunglę. Mimo strachu za każdym razem gdy długi, głośny pisk hamulców drażni moje uszy, a bus zdaje się skręcać naprawdę w ostatniej chwili, chroniąc mnie tym samym przed tragiczną śmiercią w przepaści, nie potrafię powstrzymać westchnienia pełnego ulgi, że w końcu jestem w miejscu względnie bezludnym. Świeżość otoczenia jest rajem dla nozdrzy.  Górskie powietrze orzeźwia, chłodzi, bujna roślinność daje błogi cień. Widok zboczy porośniętych krzakami herbaty sprawia niezapomniane wrażenie. Takiego miejsca potrzebowałam. Jest po prostu oszałamiająco zielono. Plus zadziwiająco czysto. Czy ja aby na pewno nadal jestem w Indiach ? Mutil okazuje się być, jak na hinduskie standardy, miejscowością naprawdę niewielką. Kilka sklepów, z dwie cukiernie, restauracja, stragan z pysznym jedzeniem, parę domów. Wszystko to położone wzdłuż jednej, głównej ulicy. W oddali widać góry, dookoła troszkę poletek uprawnych i najprawdziwszą dżunglę. Hotel okazuje się być malutki, lecz czysty, przyjemny. Można wejść na dach budynku, słuchać cykad, patrzeć w gwiazdy, rozmawiać o życiu. Któż z nas nie uwielbia tego typu dachów. Ponieważ na miejsce docieramy dość późno, tego dnia nie zaprzątamy sobie głowy niczym poza prysznicem i smacznym chrapaniem w szalenie wygodnym łóżku. Na przygody przyjdzie czas o poranku. Kiedy budzę się kilka godzin później, słońce świeci już mocno, zalewając pokój oślepiającą jasnością. Pora wyjść. Mieszkańcy miasteczka wyraźnie są już na nogach od kilku dobrych godzin, jednak ich spokojne ruchy w niczym nie przypominają tak dobrze przeze mnie znanego gwaru Indii. Tu życie płynie jakby wolniej. Wraz z Francuzem postanawiamy poświęcić pierwszy dzień w Wayanad najzwyklejszej włóczędze. Przemierzamy wąską ścieżkę gdzieś między plantacją pieprzu a tapioki, gdy dobiega mnie donośny okrzyk :-Dzień Dobry ! Jak się macie ? Czy mogę Wam opowiedzieć o naszej kulturze ?Okrzyk dobywał się z płuc potężnego, około 40letniego mężczyzny z pokaźnym wąsem. Schludna koszula opina mu się lekko na dużym, zwłaszcza jak na standardy hinduskie, ciele. Nim którekolwiek z nas zdąży odpowiedzieć, mężczyzna rozpoczyna swą opowieść, mknąc przez historię jak baletnica przez scenę. Opowiada i opowiada, mówi szybko, dużo, dumnie. Nie mam odwagi przerywać, choć stoimy prawie że pośrodku pola, a słońce piecze mnie niemiłosiernie w kark.W końcu, nieco kulawo, mężczyzna kończy swą opowieść słowami :- …I jako naród wyjątkowo gościnny, czy mogę Was u siebie gościć? Jestem Mohamed. Zaproszenie zostaje przyjęte. Mohamed prowadzi nas do swego domu. Muszę przyznać, iż jednego z okazalszych, jakie dane mi było w Indiach odwiedzić. Wewnątrz wita nas nieco nieśmiała żona oraz równie nieśmiała córka z NIEŚLUBNYM dzieckiem. Mohamed z dumą prezentuje nam zaledwie tygodniowego wnuka. Swym liberalnym podejściem z miejsca podbija moje serce. Opowiada nam pięknym angielskim o swoim życiu codziennym, gościach, którzy odwiedzili go do tej pory (Niemce i Autralijczyku), oraz zadaje wiele pytań o Francję i Polskę. W końcu wychodzimy. Z brzuchami pełnymi słodkości, żegnani setką pytań :-  - Jestem dobrym gospodarzem, prawda? Mój angielski jest dobry, prawda? Odwiedzicie mnie jeszcze, prawda?...Na wszystkie pytania odpowiadamy twierdząco, wycofując się jednak z mieszkania krok za krokiem. Przecież tyle jest tutaj do zobaczenia, że nie sposób spędzić całego dnia w gościnie! Do przystanku autobusowego daleko, robię więc pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy : wystawiam kciuk. Francuz podąża moim śladem. Nie mija pół minuty, gdy zatrzymuje się dla nas samochód. Podbiegam do auta i lekko speszona zaczynam tłumaczyć, na czym polega idea autostopu, kiedy kierowca, z szerokim uśmiechem, mówi tylko :-Wiem, wiem! Wsiadajcie!Więc wsiadamy. Jestem w lekkim szoku. To pierwszy napotkany przeze mnie kierowca w Azji, który nie tylko słyszał o autostopie, ale też nie uważa go za jakiś dziwny wymysł białych turystów. W Wayanad musi być jednak coś wyjątkowego. Mężczyzna podwozi nas do miejsca, które uważa za atrakcyjne: jaskiń Ezekiela. Dziękujemy gorliwie, po czym udajemy się w kierunku budki przy wejściu. Tu spotyka nas pierwsza niemiła niespodzianka. Zamknięte. Bo poniedziałek. A poza poniedziałkiem zamknięte będzie też we wtorek, bo święto. Na pytanie jakie konkretnie święto, nie otrzymuję odpowiedzi. Święto to święto. Co mi będą panowie strażnicy coś więcej tłumaczyć.  Nieco zdenerwowana odchodzę, a za mną, równie podirytowany wlecze się Francuz. No tak, było zbyt pięknie, by mogło być prawdziwie! Postanawiamy nie wracać jednak od razu w stronę hotelu, a powłóczyć się nieco po okolicy. I ten pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę! Toniemy w dżungli, wokół ani jednego turysty, ludzi lokalnych też niewiele. Tylko my, ciężkie liście egzotycznych roślin, skały i świeżość. Docieramy do Phantom Rock – samotnej skały otoczonej zielenią. Pewnie gdybym zawędrowała tam w otoczeniu turystów, poczułabym rozczarowanie. Ale że podziwiamy to miejsce tylko we dwójkę, w pełni doceniam jego chłodny, surowy urok. Deszcz zmusza nas do powrotu do hotelu. Wiem już jednak na pewno – przedłużam swój pobyt o kilka dodatkowych dni. Kolejne dni upływają na leniwej wędrówce. Jest pięknie, egzotycznie, autentycznie. Mohamed spotyka nas na ulicy, przedstawiając wszystkim w zasięgu 50 metrów:- To Anthony i Karolina, moi przyjaciele! W całych Indiach nie spotkałam ludzi tak bezinteresownie uprzejmych, gościnnych, życzliwych. Podobnie ma się sytuacja w restauracjach, czy sklepach. Po raz pierwszy nie mam choćby przez chwilę poczucia bycia oszukiwaną z racji bycia białą turystką. Wszędzie poruszamy się autostopem. Tak jest najszybciej i najprzyjemniej. Kierowcy są rozmowni, niezwykle często zapraszają nas do siebie w gości. Jesteśmy częstowani herbatą z mlekiem, domowymi wypiekami, pomelo z solą i pieprzem. W jednym z domów dostajemy nawet paczkę "na dalszą drogę", choć żarliwie bronimy się przed jej przyjęciem. W środku znajdują się babeczki, małe ogórki, zielony pieprz, kilka bananów. Czym chata bogata. Kerala jest najbogatszym stanem Indii, jednak dopiero w Wayanad spotykam tak wielu ludzi wyraźnie wykształconych. Mieszkają tu rolnicy żyjący z uprawy pieprzu, kawy, przypraw, herbaty…wszelkich bogactw Indii. Ich status można dostrzec w zadbanych domach, drogich samochodach, świetnym angielskim. Z  dumą pokazują swój dobytek, z równą dumą przedstawiają nas swoim rodzinom. Jedyną wadą Wayanad są koszty wstępów do rezerwatów, parków, punktów widokowych. Często 10krotnie wyższe niż dla tubylców, zupełnie przy tym nieadekwatne do faktycznej atrakcyjności danych miejsc. Dla przykładu wyspa Curuva nie jest nawet w połowie tak piękna, jak sugerować mogłaby cena. Za to skały Phantom nie odgradza żaden płot, ściana, czy brama, a wstęp jest darmowy. Brak turystów odbija się negatywnie na wszelkiej organizacji. Informacje na stronach internetowych nie są aktualizowane wystarczająco często. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że po dojechaniu na miejsce, dowiemy się, iż dany rezerwat jest w tym konkretnym miesiącu zamknięty dla turystów. Choć na stronie brak na ten temat najmniejszej wzmianki. Największe ryzyko istnieje w porze suchej, gdy wiele atrakcji może zostać zamkniętych ze względu na ryzyko pożaru. Tworząc tym samym Wayanad bodajże jedynym miejscem w Indiach, bardziej godnym odwiedzenia w porze deszczowej niż suchej. Jednak nawet biorąc pod uwagę wysokie koszta, rezerwaty w Wayanad nadal warte są odwiedzenia. Dla niesamowitych widoków, dla słoni, dla zieleni, dla braku tłumów. Ja nie żałuję ani jednego dnia spędzonego tam. Wy też nie pożałujecie. Kręte ścieżki, wszechobecna dżungla, przyjaźni mieszkańcy, pyszne jedzenie i ani jednego turysty. A to wszystko w Indiach. Nie ma czego żałować, można tylko pakować walizki i ruszać ku przygodzie. Niesamowite Wayanad czeka.

Dieta Karmiącej Mamy – dzień drugi i trzeci

Alergiczne Dziecko

Dieta Karmiącej Mamy – dzień drugi i trzeci

TROPIMY PRZYGODY

Podróżować tanio czy wygodnie? Oto jest pytanie!

Starzejemy się, a nasze podróżowanie starzeje się z nami. Tak w skrócie można by podsumować to, co przeczytacie poniżej. To wcale nie znaczy, że podróżujemy lepiej lub gorzej. Podróżujemy inaczej niż kiedyś, bo kiedyś liczyło się tanie podróżowanie, dziś „tanie” nie... Artykuł Podróżować tanio czy wygodnie? Oto jest pytanie! pochodzi z serwisu Tropimy Przygody.