PODRÓŻE DZIEWCZYNY SPŁUKANEJ
Wayanad - ostatni bastion nie turystycznych Indii
Indie są krajem "nieoczywiście turystycznym". Choć spotka się tu niewielu turystów podróżujących w grupie, fala backpackerów zalewa cię z każdej strony. Przyjeżdżają, ponieważ jest tanio, ponieważ jest egzotycznie, ponieważ pragną doświadczyć duchowej przemiany, ponieważ Indie wciąż kojarzą się z oryginalnością. W efekcie każdy z nas, podróżników w mniejszym lub większym stopniu chcących odkrywać świat, ląduje w kotle straganiarzy, naganiaczy, żebraków, oraz tysiąca backpackerów, próbując przemierzyć szlak jak dotąd nie przemierzony. Jest tylko jeden problem… w Indiach taki szlak podobno nie istnieje. Można mieć niemalże sto procent pewności : jeśli cokolwiek tam wartego jest zobaczenia, zgraja turystów o tym doskonale wie. Czy ostał się zatem w Indiach choć jeden, malutki skrawek ziemi nie turystycznej? Nie potrafię kłamać, po kilku długich tygodniach spędzonych w upale, kurzu, ścisku, tłoku, hałasie, wiem już na pewno: mam dość Indii. Potrzebuję przerwy, by móc docenić je na nowo. By znów dostrzegać pełnię ich uroku, barwy, inności. Tylko jak uciec od Indii w Indiach? Gdzie zaszyć się z dala od zgiełku, tłumu, ryku klaksonów, namolnych taksówkarzy? Czy takie miejsce w ogóle istnieje? Znużona skwarnymi miastami Kerali, w której obecnie przebywam, obieram najłatwiejszą drogę do właściwej odpowiedzi: pytam tubylców o najpiękniejszy ich zdaniem kawałek ojczyzny. Nie odpowiadają: plaże Goa, świątynie Hampi, kanały Alleppey, architektura Agry. O Górach Kardamonowych, ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu mało kto słyszał, zaś na północ kraju mało kto, wychowaszy się na Południu, zawędrował. Najczęściej pojawiającą się odpowiedzią jest : Jedź do Wayanad. Pewnie. Bardzo chętnie. Tylko co to właściwie jest?Mój przewodnik streszcza wszelkie informacje o owej krainie na połowie strony. Region w północno-zachodniej Kerali. Słynie z produkcji pieprzu, kawy oraz herbaty. Znaleźć w nim można wodospady, jaskinie, rezerwaty przyrody; turystów niemalże brak. Nurtuje mnie pytanie : Jeśli faktycznie jest tak cudownie, skąd się bierze brak turystów? Znaleziony w internecie blog informuje, że drogo, brzydko, nie warto. Wyszukane zdjęcia mówią co innego. Komu wierzyć? Muszę przekonać się na własnej skórze.Jadę bez chwili wahania.Bukuję najtańszy hotel, jaki udaje mi się znaleźć. 750rupii za dwie osoby, czyli około 45zł. Mała miejscowość o nazwie Mutil, leżąca niemalże idealnie pośrodku regionu. Daleko od większego miasta Mysore. Ostatnie o czym marzę, to kolejne miasto. Początkowo wraz z moim francuskim partnerem próbujemy dostać się na miejsce z Koczin autostopem. Po trzech podwózkach na coraz to inny dworzec, kapituluję. Wsiadamy w regionalny autobus, później kolejny i kolejny. Oszczędzamy tym samym ponad połowę kwoty, jaką wydalibyśmy na bus bezpośredni. Pojazdy przywodzą mi na myśl metalową skrzynkę na kółkach. Rozpędzoną, podskakującą na wybojach, chwiejącą się na zakrętach metalową skrzynkę. Przejażdżka nimi zdecydowanie nie jest dla ludzi z lękiem wysokości, czy o lichych żołądkach. Jednak nawet osoby o słabszych nerwach, muszą docenić ogrom rozpościerającej się przed nimi przestrzeni, groźne skały, zielone pagórki, oszałamiającą, pełną zapachów dżunglę. Mimo strachu za każdym razem gdy długi, głośny pisk hamulców drażni moje uszy, a bus zdaje się skręcać naprawdę w ostatniej chwili, chroniąc mnie tym samym przed tragiczną śmiercią w przepaści, nie potrafię powstrzymać westchnienia pełnego ulgi, że w końcu jestem w miejscu względnie bezludnym. Świeżość otoczenia jest rajem dla nozdrzy. Górskie powietrze orzeźwia, chłodzi, bujna roślinność daje błogi cień. Widok zboczy porośniętych krzakami herbaty sprawia niezapomniane wrażenie. Takiego miejsca potrzebowałam. Jest po prostu oszałamiająco zielono. Plus zadziwiająco czysto. Czy ja aby na pewno nadal jestem w Indiach ? Mutil okazuje się być, jak na hinduskie standardy, miejscowością naprawdę niewielką. Kilka sklepów, z dwie cukiernie, restauracja, stragan z pysznym jedzeniem, parę domów. Wszystko to położone wzdłuż jednej, głównej ulicy. W oddali widać góry, dookoła troszkę poletek uprawnych i najprawdziwszą dżunglę. Hotel okazuje się być malutki, lecz czysty, przyjemny. Można wejść na dach budynku, słuchać cykad, patrzeć w gwiazdy, rozmawiać o życiu. Któż z nas nie uwielbia tego typu dachów. Ponieważ na miejsce docieramy dość późno, tego dnia nie zaprzątamy sobie głowy niczym poza prysznicem i smacznym chrapaniem w szalenie wygodnym łóżku. Na przygody przyjdzie czas o poranku. Kiedy budzę się kilka godzin później, słońce świeci już mocno, zalewając pokój oślepiającą jasnością. Pora wyjść. Mieszkańcy miasteczka wyraźnie są już na nogach od kilku dobrych godzin, jednak ich spokojne ruchy w niczym nie przypominają tak dobrze przeze mnie znanego gwaru Indii. Tu życie płynie jakby wolniej. Wraz z Francuzem postanawiamy poświęcić pierwszy dzień w Wayanad najzwyklejszej włóczędze. Przemierzamy wąską ścieżkę gdzieś między plantacją pieprzu a tapioki, gdy dobiega mnie donośny okrzyk :-Dzień Dobry ! Jak się macie ? Czy mogę Wam opowiedzieć o naszej kulturze ?Okrzyk dobywał się z płuc potężnego, około 40letniego mężczyzny z pokaźnym wąsem. Schludna koszula opina mu się lekko na dużym, zwłaszcza jak na standardy hinduskie, ciele. Nim którekolwiek z nas zdąży odpowiedzieć, mężczyzna rozpoczyna swą opowieść, mknąc przez historię jak baletnica przez scenę. Opowiada i opowiada, mówi szybko, dużo, dumnie. Nie mam odwagi przerywać, choć stoimy prawie że pośrodku pola, a słońce piecze mnie niemiłosiernie w kark.W końcu, nieco kulawo, mężczyzna kończy swą opowieść słowami :- …I jako naród wyjątkowo gościnny, czy mogę Was u siebie gościć? Jestem Mohamed. Zaproszenie zostaje przyjęte. Mohamed prowadzi nas do swego domu. Muszę przyznać, iż jednego z okazalszych, jakie dane mi było w Indiach odwiedzić. Wewnątrz wita nas nieco nieśmiała żona oraz równie nieśmiała córka z NIEŚLUBNYM dzieckiem. Mohamed z dumą prezentuje nam zaledwie tygodniowego wnuka. Swym liberalnym podejściem z miejsca podbija moje serce. Opowiada nam pięknym angielskim o swoim życiu codziennym, gościach, którzy odwiedzili go do tej pory (Niemce i Autralijczyku), oraz zadaje wiele pytań o Francję i Polskę. W końcu wychodzimy. Z brzuchami pełnymi słodkości, żegnani setką pytań :- - Jestem dobrym gospodarzem, prawda? Mój angielski jest dobry, prawda? Odwiedzicie mnie jeszcze, prawda?...Na wszystkie pytania odpowiadamy twierdząco, wycofując się jednak z mieszkania krok za krokiem. Przecież tyle jest tutaj do zobaczenia, że nie sposób spędzić całego dnia w gościnie! Do przystanku autobusowego daleko, robię więc pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy : wystawiam kciuk. Francuz podąża moim śladem. Nie mija pół minuty, gdy zatrzymuje się dla nas samochód. Podbiegam do auta i lekko speszona zaczynam tłumaczyć, na czym polega idea autostopu, kiedy kierowca, z szerokim uśmiechem, mówi tylko :-Wiem, wiem! Wsiadajcie!Więc wsiadamy. Jestem w lekkim szoku. To pierwszy napotkany przeze mnie kierowca w Azji, który nie tylko słyszał o autostopie, ale też nie uważa go za jakiś dziwny wymysł białych turystów. W Wayanad musi być jednak coś wyjątkowego. Mężczyzna podwozi nas do miejsca, które uważa za atrakcyjne: jaskiń Ezekiela. Dziękujemy gorliwie, po czym udajemy się w kierunku budki przy wejściu. Tu spotyka nas pierwsza niemiła niespodzianka. Zamknięte. Bo poniedziałek. A poza poniedziałkiem zamknięte będzie też we wtorek, bo święto. Na pytanie jakie konkretnie święto, nie otrzymuję odpowiedzi. Święto to święto. Co mi będą panowie strażnicy coś więcej tłumaczyć. Nieco zdenerwowana odchodzę, a za mną, równie podirytowany wlecze się Francuz. No tak, było zbyt pięknie, by mogło być prawdziwie! Postanawiamy nie wracać jednak od razu w stronę hotelu, a powłóczyć się nieco po okolicy. I ten pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę! Toniemy w dżungli, wokół ani jednego turysty, ludzi lokalnych też niewiele. Tylko my, ciężkie liście egzotycznych roślin, skały i świeżość. Docieramy do Phantom Rock – samotnej skały otoczonej zielenią. Pewnie gdybym zawędrowała tam w otoczeniu turystów, poczułabym rozczarowanie. Ale że podziwiamy to miejsce tylko we dwójkę, w pełni doceniam jego chłodny, surowy urok. Deszcz zmusza nas do powrotu do hotelu. Wiem już jednak na pewno – przedłużam swój pobyt o kilka dodatkowych dni. Kolejne dni upływają na leniwej wędrówce. Jest pięknie, egzotycznie, autentycznie. Mohamed spotyka nas na ulicy, przedstawiając wszystkim w zasięgu 50 metrów:- To Anthony i Karolina, moi przyjaciele! W całych Indiach nie spotkałam ludzi tak bezinteresownie uprzejmych, gościnnych, życzliwych. Podobnie ma się sytuacja w restauracjach, czy sklepach. Po raz pierwszy nie mam choćby przez chwilę poczucia bycia oszukiwaną z racji bycia białą turystką. Wszędzie poruszamy się autostopem. Tak jest najszybciej i najprzyjemniej. Kierowcy są rozmowni, niezwykle często zapraszają nas do siebie w gości. Jesteśmy częstowani herbatą z mlekiem, domowymi wypiekami, pomelo z solą i pieprzem. W jednym z domów dostajemy nawet paczkę "na dalszą drogę", choć żarliwie bronimy się przed jej przyjęciem. W środku znajdują się babeczki, małe ogórki, zielony pieprz, kilka bananów. Czym chata bogata. Kerala jest najbogatszym stanem Indii, jednak dopiero w Wayanad spotykam tak wielu ludzi wyraźnie wykształconych. Mieszkają tu rolnicy żyjący z uprawy pieprzu, kawy, przypraw, herbaty…wszelkich bogactw Indii. Ich status można dostrzec w zadbanych domach, drogich samochodach, świetnym angielskim. Z dumą pokazują swój dobytek, z równą dumą przedstawiają nas swoim rodzinom. Jedyną wadą Wayanad są koszty wstępów do rezerwatów, parków, punktów widokowych. Często 10krotnie wyższe niż dla tubylców, zupełnie przy tym nieadekwatne do faktycznej atrakcyjności danych miejsc. Dla przykładu wyspa Curuva nie jest nawet w połowie tak piękna, jak sugerować mogłaby cena. Za to skały Phantom nie odgradza żaden płot, ściana, czy brama, a wstęp jest darmowy. Brak turystów odbija się negatywnie na wszelkiej organizacji. Informacje na stronach internetowych nie są aktualizowane wystarczająco często. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że po dojechaniu na miejsce, dowiemy się, iż dany rezerwat jest w tym konkretnym miesiącu zamknięty dla turystów. Choć na stronie brak na ten temat najmniejszej wzmianki. Największe ryzyko istnieje w porze suchej, gdy wiele atrakcji może zostać zamkniętych ze względu na ryzyko pożaru. Tworząc tym samym Wayanad bodajże jedynym miejscem w Indiach, bardziej godnym odwiedzenia w porze deszczowej niż suchej. Jednak nawet biorąc pod uwagę wysokie koszta, rezerwaty w Wayanad nadal warte są odwiedzenia. Dla niesamowitych widoków, dla słoni, dla zieleni, dla braku tłumów. Ja nie żałuję ani jednego dnia spędzonego tam. Wy też nie pożałujecie. Kręte ścieżki, wszechobecna dżungla, przyjaźni mieszkańcy, pyszne jedzenie i ani jednego turysty. A to wszystko w Indiach. Nie ma czego żałować, można tylko pakować walizki i ruszać ku przygodzie. Niesamowite Wayanad czeka.