OOPS!SIDEDOWN
Bangkok nocą
Za dnia życie toczy się tu bardzo leniwie. Dzieje się tylko to, co dziać się musi. Wszystko inne czeka na swój czas. Bo Bangkok oczy otwiera dopiero wieczorem. Budzi się do życia, gdy inni zasypiają.
Nie od dziś wiadomo, że nocne życie w Bangkoku kwitnie jak tulipany na wiosnę. Nie trzeba szukać daleko. Niemal w każdej turystycznej dzielnicy, co wieczór, podstarzali panowie ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej umawiają się na randki z młodszymi Tajkami. Widok jest co najmniej deprymujący.
Na szczęście, w Bangkoku są też miejsca w których ludzie po prostu dobrze się bawią. Spędzają czas ze znajomymi, tańczą, śpiewają i nadrabiają zaległości życia towarzyskiego.
Jednym z najpopularniejszych, najgłośniejszych i najbardziej radosnych miejsc w Bangkoku jest ulica uchodząca za mekkę backpackerów, słynna Khao San Road.
Nie wiemy, dlaczego akurat to miejsce przyjęło jako najbardziej backpackerskie. Na pewno ktoś kiedyś otworzył tu hostel, bo z Khao San Road jest naprawdę blisko do najważniejszych świątyń w Bangkoku. Turyści z biegiem czasu zaczęli napływać w coraz większej liczbie, następnie ktoś inny wywęszył interes, a później poszło już samo.
Sporo osób dzieli się na dwa obozy – tych, którzy Bangkok i Khao San Road lubią, i tych, którzy nie znoszą. Przez większą część pobytu w mieście mieszkaliśmy w tej okolicy, więc odpowiedź nasuwa się już sama. Atmosfera jest świetna.
Mimo, że co wieczór wpadaliśmy na te same, lub bardzo podobne, wózki z jedzeniem, tych samych dziadków pytających konspiracyjnym szeptem – Ping Pong show? i tych samych sprzedawców podróbek Nike, Adidas i The North Face, większość dni spędzonych w Bangkoku kończyliśmy właśnie tam. Detektor Januszy wykrył tylko kilka osób. W głównej mierze takich, które zgubiły się w okolicy i szukały taksówki. Większość turystów nosiła (do wyboru) długie brody, dredy, plecaki, rozpięte koszule i tatuaże. Hipstery, powiecie. Może i tak, ale to oni tworzą klimat tego miejsca.
Atrakcji na Khao San Road jest bez liku. Można zrobić sobie tatuaż z henny, można kupić T-shirt z logo lokalnego browaru czy wspomniane podróbki w całkiem niezłych cenach. Można dobrze zjeść, poczęstować się świerszczem, pająkiem i skorpionem na patyku, zrobić sobie dready, dać się wymasować, pójść do Maka (a jakże, na ulicy są nawet dwa) albo zabawić się w klubie i utonąć w wiaderku alkoholu. Mimo mocno imprezowej atmosfery, to miejsce jest po prostu fajne. Ma klimat i warto się tu zagubić choć jednego wieczoru.
Jeśli wieczorem w Bangkoku usłyszycie na ulicy specyficzne „trykanie” przypominające żabi rechot, możecie być pewni, że to Pani Żaba w śmiesznym kapelutku. Sprzedaje drewniane żaby z ząbkowanym grzbietem, który smyra się drewnianym patykiem. Praktyczna rzecz.
Sądząc po dużej liczbie jaj, pan smaży roti. Jajeczne naleśniki ze słodkim wkładem.
Zdjęcie pt. „Polak w Bangkoku”. Po krótkiej prezentacji świecącego artefaktu, który wprawił go w niemałe zdziwienie, pan z Polski zrobił pani z Tajlandii wykład w ojczystym języku na temat historii bąka.
„Bożena, pyknij mi fotkę na fejsa. Lajki posypią się strumieniem!”.
Recycling w najlepszej postaci. Gadżety z puszek po napojach.
W końcu trzeba było zrobić coś szalonego. Impreza odpadła w przedbiegach, więc zostały warkoczyki. Pani, mimo że wprawiona, trochę szarpała, ale dzięki temu po tygodniu fryzura wciąż wyglądała jak nowa.
Chinatown
Nocne życie pełną parą rozbrzmiewa też w Chinatown. Światła pionowych szyldów i neonów, których jest tu zatrzęsienie, rozświetlają ulicę czyniąc ją niezwykle fotogeniczną.
Co najlepiej robić w Bangkoku wieczorową porą? Testować street-food, oczywiście! Po powrocie, tajską kuchnię zaliczyliśmy do jednej z najlepszych, jakie mieliśmy okazję próbować. Tajska kuchnia i tajskie ceny rozpieszczają. Na maksa. Jeżeli przez kilka tygodni za pad thai płacisz od 5 do maksymalnie 7 zł, jak możesz w takiej Warszawie zapłacić za to samo danie od 20 do 30 zł? Zwłaszcza, jeśli dobrze wiesz, z ilu składników składa się to danie. Podpowiedź: z niewielu. Bojkotujemy więc teraz wszystkie warszawsko-tajskie knajpy, a jedzenie w Tajlandii i Kambodży opiszemy w osobnym, stricte gastroturystycznym wpisie.
A mówią, że przy jedzeniu czytać nie wolno. Może mang to nie dotyczy? W końcu czyta się je od tyłu., to może i trawi się lepiej.
Ogromna kolejka kotłująca się wokół wózka trwała w oczekiwaniu na… słodkie bułki z czekoladą i dżemem. Pieczywo to w Tajlandii towar raczej nieosiągalny, więc jeśli chcecie zrobić dobry biznes – otwórzcie piekarnię i serwujcie bułki z nutellą. Sukces gwarantowany!
Bardzo bym chciała, ale nie uraczę Was tym razem żadną ciekawą anegdotką. Najprawdziwsza prawda jest taka, że my po Bangkoku głównie włóczyliśmy z aparatem, kręcąc i fotografując. A jak zachciało nam się jeść, to jedliśmy. Z jednej strony – nuda. Z drugiej, bardzo nam tego brakowało przez ostatnie miesiące. Jesteśmy typem ludzi, którzy w podróży niemal nie odczuwają zmęczenia. Narzucamy sobie szybkie tempo, dużo zwiedzamy i jeszcze więcej łazimy. Jeśli da radę, zaglądamy pod każdy mijany po drodze kamień. I dopiero jak się upewnimy, że tam, dalej, nie ma już nic, podejmujemy decyzję o odwrocie.
Fajnie było tak dla odmiany po prostu się poszwędać. Niespiesznie, zaglądając we wszystkie boczne uliczki i do każdego gara w garkuchni. A później kupić butelkę piwa w 7-eleven, rozlokować się na wyspie po środku ronda i obserwować toczące się życie.
Kac Vegas w Bangkoku
Ostatnie dwa dni przed powrotem do Polski spędziliśmy w Silomie, biznesowej dzielnicy Bangkoku. Nie trzeba mieć wielkiego zmysłu fotograficznego żeby wyobrazić sobie, jak takie miejsca mogą wyglądać nocą. Kosmicznie. Miasto przyszłości, żywcem przeniesione z japońskiej mangi Ghost in the Shell. Można, co prawda, pisać tak o wielu metropoliach, ale to właśnie w Bangkoku zakochaliśmy się w tych futurystyczno-urbanistycznych klimatach.
Pretekstem do znalezienia noclegu w Silomie był jednak MahaNakhon. Najwyższy budynek w Tajlandii, nowoczesny biurowiec, którego budowę ukończono w sierpniu tego roku. Sam deweloper opisuje go jako „złożoną z pikseli trójwymiarową wstęgę”. Gdy na kilka dni przed wyjazdem zobaczyliśmy zdjęcie z jego otwarcia na Instagramie, od razu przyszła nam na myśl poskładana z pikseli konstrukcja z oldskulowej gry Minecraft. MahaNakhon sięga 314 metrów i kryje we wnętrzu 77. pięter. Dla dobrego porównania Pałac Kultury ma pięter 42, a mierzy zaledwie 188 metrów. Z czym do ludzi?
Miejscówką z której najlepiej prezentuje się wieżowiec, a przynajmniej taką, którą udało nam się znaleźć i która mieści się w zasięgu kieszeni, jest Rooftop Bar Cloud 47. Małe piwo za kilkanaście złotych da się przeżyć jeśli w gratisie dostajesz piękną panoramę Silomu. Uwaga, na tarasie nie wolno rozstawiać się ze statywem, bo obsługa będzie miała przekichane. Grzecznie spakowaliśmy więc sprzęt do futerału i zdjęcia poszły z rąsi.
Drugim miejscem, z którego widok na miasto zaparł nam dech, był Baiyoke Sky Hotel. Najwyższy hotel Bangkoku z rooftop barem i platformą widokową na 83. piętrze. Przez chwilę miałam nadzieję, że na górze tłoku nie będzie. Przecież turyści wolą chodzić po świątyniach, a w nocy śpią. Prawda? Mimo że platforma widokowa to maszynka do zarabiania pieniędzy, ceny nie odstraszają zupełnie nikogo. A przynajmniej nie Chińczyków. Trzeba mentalnie przygotować się na długą kolejkę do windy, a później na krzyki, hałasy i wstrząsy na platformie. Całe szczęście, że większość ludzi wchodzi na platformę tylko na kilka minut, robi selfie ze znajomym albo rodziną i ucieka na dół, ewentualnie do baru. Platforma dosłownie chodzi pod stopami. Bardzo ciężko utrzymać na niej statyw, więc możecie sobie wyobrazić, ile siarczystych przekleństw w rodzimym języku posypało się na naród chiński z ust Piotrka. Liczba przekleństw proporcjonalna do liczby podświetlonych budynków w Silomie. Na szczęście nerwy szybko zatopiliśmy w alkoholu. W cenie biletu wstępu (400 BHT) jest bowiem dowolny drink z menu w rooftop barze. A widoki z baru całkiem zacne, bo to tylko jedno piętro niżej.
Gdyby nie fakt, że na zakończenie podróży łapało mnie przeziębienie (cholerna klimatyzacja w centrach handlowych!), moglibyśmy, słowo daję, siedzieć w rooftop barach do samego wschodu słońca. Atmosfera zupełnie inna niż w starej części miasta, lecz równie wyjątkowa. Wcześniej nie byłam tego pewna, ale teraz czuję to w kościach. W takim Tokio czy Szanghaju czulibyśmy się jak ryby w wodzie. I tak sobie teraz myślę, że u nas to jest chyba w myśl zasady „albo grubo, albo wcale”. Jeśli miasto to przepastne i z przytupem, a jeśli widoczki to dzikie i bezkresne. Tych drugich brakuje nam coraz bardziej, ale w następnym poście uciekniemy na południe, a duże miasta zostawimy już daleko w tyle.
Artykuł Bangkok nocą pochodzi z serwisu OOPS!sidedown | travel & video | blog podróżniczy.